poniedziałek, 7 grudnia 2009

changes.

tak więc-wiele zmian.
zacznijmy od niego. zostawił mnie. nic do mnie nie czuje, jestem dla niego za wesoła i pochodzimy z innych światów. kilka dni później- on i jego przyjaciółeczka, o którą kompletnie nie miałam przecież prawa być zazdrosna, idą sobie za rączkę uchachani życiem. oooo nie, moi drodzy!! tak nie będzie!
nie jest jednak tak, że mnie to nie rusza, bo rusza i to bardzo. ale co ja mogę? tak już jest, trudno. teraz mogę tylko nienawidzić, żałować, etc. chociaż jedynym, czego żałuję, to moja ślepota. przecież to świadczy tylko o tym, jak kłamliwą świnią on był. zastanawiające jest dla mnie to, o kim on myślał całując mnie...przytulając...patrząc na mnie! pewnie o niej. nóż w plecy i kaplica. teraz, w tej chwili, jedynym uczuciem, jakie mi towarzyszy jest bezsilność. dobijająca bezsilność. ręce mi opadły i tyle. i teraz trzeba je jakoś podnieść z powrotem. miło by było, gdyby odbyło się to w geście triumfu. nie czuję się samotna. chyba. czuję się pusta. moje dni są teraz szare i monotonne, żadnych uniesień, tylko ta sama śpiewka codziennie- wstawanie, uczelnia, śmiechy-chichy z wesołymi biologami, kolokwium, kolokwium, kolokwium, powrót do domu, obiad i oglądanie filmów, wśród których czasem trafi się jakiś, który mnie poruszy, czy jakoś mnie przesteruje pozytywnie na następny dzień. to żałosne, ale okłamuję samą siebie- nadal nie umiem się pozbierać. to zbyt przytłaczające. i nie zamierzam tym już nikogo męczyć, bo wiem, jakie to uciążliwe. i wstyd mi za siebie. "i płakałam, bo upadłam".
chociaż jest kilka pozytywnych akcentów w tym wszystkim- wzięłam się za siebie. robię to, co chcę, a nie to, co wypada. nie dbam o te spojrzenia wokół mnie. chodzę na wykłady w koszulkach za 2 złote, z podstawówki i wiecznie tych samych spodniach i butach. mam czerwone włosy. nie maluję paznokci. klnę, jak szewc, palę, kiedy mogę. nie jem, nie wysypiam się. i nie chcę o tym rozmawiać. no może nie sprawiam sobie wielkich przyjemności tym wszystkim. niby wszystko jest w porządku. studia mi dobrze idą- w życiu się tyle nie uczyłam. wykładowcy mnie lubią, nawet jestem ulubienicą jednego z nich. nawet te roślinki suszące się pod ścianą tak mnie nie denerwują.
czasem łapię się na tym, że nie mogę zasnąć, bo od kilku godzin gapię się w sufit. nie wiem, dlaczego. nie wiem, po co. wiem tylko, że cholernie nie warto! chciałabym teraz dać życiu pstryczek w nos. i z dumą powiedzieć, że i tak wstanę.
nie potrafię dokładnie opisać tego, co się ze mną dzieje. bo nie mam takiego bogatego słownika, ale strasznie chciałabym zjeść jakieś 547 słowników, aby móc dokładnie się wypisać. na tyle, żeby ktoś, kto to czyta mógł zasnąć lub pomyśleć "idź do sejmu".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz